"Grzeczny, trochę lalusiowaty". Dlaczego Grzegorz Borys zamordował swoje dziecko?
Od tygodni piszemy o makabrycznej zbrodni, do której doszło w Gdyni. Żołnierz zawodowy, starszy marynarz Grzegorz Borys miał bestialsko zmordować swojego 6-letniego syna. Oluś miał ranę ciętą szyi, znalazła go mama, która kierowana złym przeczuciem wróciła z pracy do domu.
Dziecko nie dawało żadnych oznak życia. Kobieta natychmiast zadzwoniła na numer alarmowy i wskazała męża jako sprawcę. Borys wcześniej zbiegł. Z nagrań z monitoringu wnika, że dom opuścił pospiesznie około 3 godzin wcześniej. Oluś już nie żył. Śledczy mówili z przekonaniem, że poszukiwany ukrywał się w trójmiejskich lasach.
Osiemnastego dnia po zabójstwie Olusia, sprawca tego bestialskiego czynu został odnaleziony przez policję. Mężczyzna utonął. To jednak nadal nie jest odpowiedź na najważniejsze pytanie - dlaczego zamordował swoje dziecko?
Z całą pewnością ukrywa się w lesie
Jak informują osoby znające szczegóły poszukiwań, śledczy co chwila trafiali na ślady Grzegorza Borysa. Mężczyzna dobrze znał ten teren, ale ekipy poszukiwawcze także i nie pozostawały w tyle. "To bardzo trudny teren, polodowcowy, morenowy, jest błoto, bardzo pofalowany, ze wzgórzami, ten teren nazywany jest małymi Bieszczadami, można się tu ukryć" – mówił w rozmowie z "Faktem" Rafał Szadkowski, inspektor Straży Leśnej.
Leśnicy biorący udział w poszukiwaniach, mieli odpowiedni sprzęt i świetnie znają te lasy. Nie mają wątpliwości, kordon zaciska się na Grzegorzu Borysie. Mężczyzna zaplanował zbrodnię, mógł szykować sobie kryjówki nawet wiele tygodni wcześniej. Kilka dni temu media donosiły, że w lesie znaleziono w kilku miejscach wykopane doły, w których ukryto wielkie kosze na śmieci. Te prawdopodobnie są schowkami i kryjówkami poszukiwanego.
Specjaliści od survivalu zauważają, że żeby być niewidzialnym dla kamer termowizyjnych, wystarczy schować się pod ziemią i okryć 20 cm ściółki. Takie kryjówki przygotował sobie mężczyzna, który jak wiemy, jest nie tylko doświadczonym żołnierzem, ale także fascynuje się survivalem.
Fot. Pomorska Policja
Zostawia ślady, czy przypadkiem?
Śledczy w jednym z dołów znaleźli m.in. kosmetyki i telefon komórkowy. Trop podjął pies. Czy Borys zostawił je, uciekając w panice? Niekoniecznie. Śledczy nie wierzyli w takie przypadki, wszystkie ślady były sprawdzane, panowało przekonanie, że Borys próbuje poszukiwaczy zgubić. Mężczyzna najpewniej posiadał wiele telefonów komórkowych i obserwował doniesienia medialne.
Niezależnie od prowadzonych w lesie poszukiwań, służby sprawdzały także ruch uliczny w okolicy, a pod przedszkolem Olusia i szkołą jego starszego brata, a także na osiedlu, gdzie mieszka rodzina stale ustalone były patrole. Grzegorz Borys był nieobliczalny. Zachodziła obawa, że może chcieć skrzywdzić pozostałych członków rodziny. Wszak zostawił list “Przepraszam za wszystko. Wszyscy jesteście bestiami”.
Eksperci od przetrwania sugerowali, że Borysa w końcu zgubi pragnienie. Mężczyzna musiał bowiem pić, najpewniej posiadał słomki filtrujące, które pozwalają na picie wody z naturalnych cieków wodnych i tam należało poszukiwać jego śladów. Dwukrotnie widziano go w lesie, raz około 23:00 w poniedziałek 23 października, udało mu się wówczas zbiec. Kolejny raz zauważyła go kamera termowizyjna ze śmigłowca - wtedy Borys zapadł się pod ziemię. Dziś wiemy, że to możliwe.
Mieszkańcy Trójmiasta drżą o bezpieczeństwo
W wielkim stresie przez cały czas pogoni, żyli mieszkańcy osiedli zlokalizowanych w okolicy lasu, w którym trwały poszukiwania. "Jest bardzo dużo policji i wojska, dają poczucie bezpieczeństwa, ale to normalne, że boimy się, kiedy do domu trzeba wrócić wieczorem" - pisali w mediach społecznościowych mieszkająca w pobliżu kobieta. Dodawała, że ma świadomość, iż Borys jest zdolny do wszystkiego.
Służby nieraz przypominały, żeby nie wchodzić do lasu i nie przeszkadzać w poszukiwaniach. Mieszkańcy dostali SMS z alertem RCB: "Policja w Gdyni prowadzi poszukiwania Grzegorza Borysa. Nie utrudniaj działań służb i nie wchodź do lasu pomiędzy Karwinami a Chwarznem".
"Wierzymy, że zatrzymanie tego mężczyzny to kwestia niedługiego czasu, góra kilkudziesięciu godzin" - mówił informator "Faktu, który brał udział w poszukiwaniach. Tak się jednak nie stało, a na odnalezienie ciała mordercy trzeba było czekać 18 dni.
"Ciepłe kluchy" czy nieobliczalny psychopata?
Ci, którzy znali Grzegorza Borysa, gdy był młodym chłopakiem, mówili, że był grzeczny, trochę lalusiowaty. Miał dwóch starszych braci wszyscy uchodzili za bardzo grzecznych. Z rodzinnego Gryfina do Trójmiasta przeniósł się wraz z matką, gdy miał kilkanaście lat i rodzice się rozwiedli. Został marynarzem, założył rodzinę.
Ostatnimi czasy starszy marynarz przebywał na zwolnieniu lekarskim, nie pracował. Sąsiedzi zauważyli, że zachowywał się dziwnie, krzyczał na dzieci, dziwnie się ubierał, dużo ćwiczył i wiele czasu spędzał w lesie, w którym dziś się ukrywa.
“Mamy do czynienia ze szczególnie niebezpiecznym przestępcą, jest podejrzany o zabójstwo dziecka, tak naprawdę nie możemy wykluczyć niczego, bierzemy pod uwagę wszystkie scenariusze, także taki, że może mieć broń” – mówił w rozmowie z "Faktem" ppłk Marcin Łazarski, zastępca komendanta oddziału Żandarmerii Wojskowej w Elblągu.
Zobacz także:
Grzegorz Borys żyje i ukrywa się w lesie. Policja odnotowała sygnał
Zabójca 6-letniego Olka zostawił list. Obrzydliwe słowa Grzegorza Borysa
"Krzyczał na dzieci, po osiedlu chodził w kominiarce". Sąsiedzi o dzieciobójcy z Gdyni