Dlaczego wciąż nie było pogrzebu Olusia? Mama nadal nie może go pożegnać
Mówi się, że żałoba jest najcięższa dla bliskich do czasu pochówku. Ten ciężki czas dla pani Karoliny i jej bliskich w końcu minie. 6-letni Oluś z Gdyni nareszcie będzie mógł wyruszyć w ostatnią drogę. Po blisko trzech tygodniach od bestialskiego morderstwa, którego ofiarą padł chłopiec, ciało w końcu będzie wydane rodzinie.
Dlaczego tak długo bliscy nie mogli pochować dziecka? Wszystko było spowodowane troską o bezpieczeństwo bliskich 6-latka.
Rodzina Borysa była w niebezpieczeństwie
Ogromu tej tragedii nie można sobie wyobrazić. Mały, wesoły chłopczyk miał żyć, przed nim powinno być wiele bardzo szczęśliwych lat. Jednak jego własny ojciec zdecydował inaczej. 20 października mężczyzna zaatakował syna w łóżku, kiedy Oluś jeszcze spokojnie spał. Grzegorz Borys poderżnął dziecku gardło. Jakby tego było mało, jego chory umysł pozbawił też życia domowego pupila.
Mężczyzna zbiegł. Komunikaty policji i jej poczynania były jasne. Borys był uzbrojony i niebezpieczny. Przez 18 dni i nocy poszukiwało go ponad 1000 funkcjonariuszy. Wielu zostało zaangażowanych także w ochronę jego bliskich. Pod blokiem, gdzie mieszka rodzina, pod przedszkolem, do którego chodził Oluś, szkołą, w której uczył się jego brat, a nawet pod domem opieki, gdzie mieszka matka Borysa całą dobę stały patrole.
Mama nie mogła pożegnać Olusia
Przez wzgląd na zebrane dowody i portret psychologiczny sprawcy, zachodziła realna obawa, że bestia wróci. Od początku było jasne, że Grzegorz Borys ukrywa się blisko domu. Służby podejrzewały, że może chcieć skrzywdzić także żonę i starszego syna. Ze względów bezpieczeństwa nie wydano więc ciała Olusia mamie. Nie mogła więc zająć się ona pochówkiem.
Wiadomo, że ceremonia będzie miała charakter prywatny, odbędzie się więc bez udziału mediów. Nie będziemy więc informować o dacie i miejscu pochówku, aby uszanować wolę mamy chłopca. Teraz jednak będzie możliwe pożegnanie Olusia, bo po odnalezieniu ciała sprawcy, jego bliscy w końcu są bezpieczni.
Bestia z Gdyni nie żyje
6 listopada, około godziny 10:30 ze zbiornika Lepusz wyłowiono ciało mężczyzny odpowiadającego rysopisowi podejrzanego. Tuż po godzinie 13:00 Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku potwierdziła, że to ciało Grzegorza Borysa.
Na zwłoki natrafili przeczesujący okolice zbiornika saperzy z 43. batalionu z Rozewia. Aktualnie pracują tam prokurator i ŻW. Nie były to łatwe poszukiwania. Grzegorz Borys od dłuższego czasu trenował bushcraft, miał obsesję na punkcie sztuki przetrwania. W całym TPK miał przygotowane kryjówki, a także ukryte zapasy w postaci wojskowych racji żywnościowych, które kradł z pracy.
Fot. Wojsko-polskie.pl Zdjęcie ilustracyjne przedstawia saperów z 43. Batalionu Saperów
Co się działo z Borysem
Mężczyzna pracował w wojsku. Był starszym marynarzem, choć nie pływał na statkach, był kierowcą i zajmował się zaopatrzeniem, stąd też łatwy dostęp do długoterminowej i wysokokalorycznej żywności. Od dłuższego czasu przebywał na zwolnieniu lekarskim. Jak ustalił "Fakt", mógł chorować na schizofrenię, która bywa dziedziczna, a była obecna w jego rodzinie. Jak wyjaśniają psychiatrzy, brutalny atak na dziecko zdaje się potwierdzać tę tezę.
Co się wydarzyło w jego chorym umyśle 20 października tuż przed 7:00 rano, kiedy zabił syna - nigdy już się nie dowiemy. Borys zabrał ze sobą tę tajemnicę. Mężczyzna najprawdopodobniej utonął w zbiorniku, tym samym, w którym 1 listopada zginął jeden ze strażaków-nurków, który brał udział w poszukiwaniach. Nie wiadomo, czy Borys wpadł do wody przypadkiem i zaplątał się w konary, czy popełnił samobójstwo. To postarają się wyjaśnić medycy sądowi.
Zobacz także:
Zabójstwo 6-latka w Gdyni. Nieoficjalnie: sprawca to żołnierz Wojska Polskiego
Pies podjął trop. Znaleziono rzeczy osobiste Grzegorza Borysa