Drastyczne sceny na porodówce w Zakopanem. Stół operacyjny zaczął się palić!
Do niezwykle niebezpiecznego wydarzenia doszło w zakopiańskim szpitalu na sali operacyjnej. Pacjentka, u której przeprowadzano cesarskie cięcie, zauważyła dym. „Poczułam ogromny ból” – powiedziała.
Trudno wyobrazić sobie, co musi czuć kobieta, która podczas porodu odkrywa, że znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Pożar na porodówce?!
Poród to dla kobiety wyjątkowe wydarzenie. Oczekiwanie na dziecko wreszcie będzie miało swój finał! Przyszła mama jest na równi podekscytowana i zdenerwowana. Z pewnością takie właśnie uczucia towarzyszyły pacjentce, która w Szpitalu Powiatowym im. dr. Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem szykowała się do cesarskiego cięcia.
Gdy leżała już na stole operacyjnym, w pewnym momencie zauważyła dym. Zrozumiała, że łóżko, na którym leży, zaczyna się palić. "Poczułam ogromny ból, zaczęłam słabnąć, zobaczyłam, że coś się tli. Prześcieradło czy mata, na której leżałam, się paliła”, mówi kobieta cytowana przez Gazetę Wyborczą.
Stres musiał być ogromny
"Najgorsze było to, że to wszystko działo się, gdy trwał już zabieg, ale lekarze nie zdążyli wyciągnąć dziecka. Nie wiedziałam, czy dokończą i co się dzieje z dzieckiem. Po chwili okazało się, że doszło chyba do jakiegoś zwarcia i urządzenie do koagulacji zaczęło się palić” – opowiada swoje przeżycia mama, której dziecko na szczęście przyszło na świat bezpiecznie i dostało 10 punktów w skali Apgar.
Dr Hubert Wolski kierujący oddziałem ginekologiczno-położniczym twierdzi, że do żadnego pożaru nie doszło: "W trakcie wykonywania cięcia cesarskiego, przed wydobyciem płodu, była wykonywana koagulacja. W jej trakcie doszło do przegrzania się urządzenia i poparzenia termicznego. Nie paliło się łóżko” – wyjaśniła
Pacjentce udzielono pomocy
Gdy tylko zauważono, co się stało, urządzenie elektryczne zostało natychmiast schłodzone i wyłączone. Zaopatrzono także miejsce oparzenia, czyli skórę na udzie i części pleców pacjentki, po czym kontynuowano zabieg. Niestety, kobieta ma dwa, około 15 cm oparzenia 2. stopnia.
Szpital przeprosił młodą mamę, jednak to właściwie na tyle. Kiedy poprosiła, by przez pewien czas po porodzie przychodziła do niej pielęgniarka pomagać w zmianie opatrunku, odmówiono. Dr Wolski powiedział, że w szpitalu nie funkcjonuje taka procedura.
Co prawda, udzielono kobiecie pomocy, gdy okazało się, że odkleja jej się opatrunek. "Jak najszybciej zorganizowaliśmy wizytę w poradni specjalistycznej tak, aby nie musiała czekać” – mówi dr Wolski. Mimo wszystko poszkodowana mama zastanawia się, czy nie powinna wytoczyć szpitalowi procesu.
Zobacz także:
Lekarze pomylili dzieci na porodówce. Prawda wyszła na jaw, kiedy mama wzięła synka na ręce