Piotr Jacoń o absurdach w polskim prawie. Rodzina dziennikarza TVN przeszła przez piekło
Piotr Jacoń jest ojcem transpłciowej córki. Dziennikarz TVN w książce "My trans" opowiedział zmaganiach prawnych, z jakimi musiało zmierzyć się jego dziecko. Dziewczynę zmuszono do pozwania rodziców.
Jacoń postanowił opowiedzieć rodakom o absurdach, z jakimi muszą się mierzyć osoby transpłciowie w Polsce. Jego córka Wiktoria, aby przejść korektę płci w sensie formalnym, musiała pozwać swoich własnych rodziców. Było to dla rodziny traumatyczne doświadczenie.
Dziennikarz TVN opowiedział o transpłciowej córce
Jakiś czas ten Piotr Jacoń, dziennikarz TVN, wydał swoją książkę "My trans". Przybliżył w niej historie osób tanspłciowych w Polsce, a także opowiedział o swojej własnej córce. Przyznał, że Wiktoria musiała pokonać wiele przeszkód, aby stać się w pełni sobą.
- Niestety żyjemy w państwie, które osób transpłciowych nie widzi. Co w praktyce oznacza, że systemowo jest wobec nich opresyjne. Narodowy Fundusz Zdrowia nie dostrzega osób trans, a przecież one całe życie są skazane na terapię hormonalną. Za wszystko płacą same. A to nie jest kwestia "widzimisię", to jest terapia ratowania życia. Bo jeżeli ten człowiek nie będzie taki, jak mówi jego dusza i psychika, może dojść do najgorszego. To koniec. Ale dla NFZ-u i dla państwa pod kątem prawnym to nie jest problem. Lata temu wymyślono procedurę metrykalnego ustalenia płci i nic się od tego czasu nie zmieniło — relacjonuje dziennikarz w książce "My trans".
Córka Jaconia z TVN musiała pozwać rodziców
W polskim prawie jedynym sposobem na skorygowanie aktu urodzenia jest pozwanie swoich rodziców. Jacoń przyznał, że razem z córką i żoną musiał stanąć przed sądem. Dziewczyna podczas składania zeznać wybuchnęła płaczem.
- Nasza córka została wezwana do zeznań i powiedziano jej, że musi się przedstawić. Z pozoru bardzo prozaiczna czynność, ale istotą tego procesu jest to, że ty nie identyfikujesz się ze swoim imieniem, z osobą, którą tym imieniem nazwano. Córka stanęła naprzeciwko obcych osób i musiała na głos wypowiedzieć swoje stare imię, tzw. "deadname". Zrobiła to szeptem. Sąd poprosił, aby powiedziała głośniej. I w tym momencie się rozpadła. Zaczęła płakać, wyć właściwie. I cały ten sztuczny koncept podzielenia nas - dziecka i rodziców - wziął w łeb. Bo widząc, jak Wiktoria płacze, poleciałem do niej i ją objąłem. Nie była w stanie nic mówić. Stała i się trzęsła. Tak się zaczęło, a potem było tylko gorzej — opowiedział Jacoń. Same zeznania zainteresowanych oraz dokumentacja medyczna nie wystarczyły. Sąd powołał biegłego.
- Łez wylały się na tej sali sądowej litry, a na odchodne i tak usłyszeliśmy, że sąd powołuje biegłego. Biegły raz jeszcze przepyta moją córkę z jej życia. Mimo że przed procesem dostarczasz całą dokumentację medyczną, w tym opinię seksuologiczną. Sąd powiedział, że to nie ma znaczenia, bo opinie są pozyskane prywatnie. Ale kolejny absurd tej sytuacji polega na tym, że nie da się inaczej. W Polsce nie ma żadnego państwowego ośrodka zajmującego się transpłciowością. Paranoja. Zapłaciliśmy za tamte opinie, które pozwoliły na podawanie hormonów, ale żeby zmienić na kawałku plastiku "M" na "K", trzeba było zapłacić za kolejną opinię biegłego. Płacimy my, mimo że to nie my, a państwo w osobie sądu - tej opinii biegłego sobie zażyczyło
Źródło: pudelek.pl
Artykuły polecane przez redakcję Portal parentingowy
Rodzinny Kapitał Opiekuńczy. Informujemy, komu należą się pieniądze
Minister Edukacji i Nauki ogłosił zmiany w szkołach. Wzrośnie subwencja oświatowa