Porzuciliśmy wielkie miasto dla życia na wsi. Lepszej decyzji nie mogliśmy podjąć
Siedem lat temu siedzieliśmy z mężem w naszej maleńkiej kuchni w bloku (na szczęście z oknem) i rozmawialiśmy o podjętej chwilę wcześniej decyzji. Wyprowadzamy się z miasta. To było oczyszczające i przerażające zarazem. Tak - na wsi lepiej dla dzieci, ale czy wygodniej, wiedziałam, że nie, bo sama wychowałam się na wsi. Dla męża to była nowość, całe życie spędził w bloku.
Po 7 latach od wyprowadzki z Warszawy do wsi o wymyślnej nazwie, którą dziś zamieszkuje niewiele ponad 300 osób, pokuszę się o małe podsumowanie. Co wieś nam dała, co zabrała? Czy wrócilibyśmy do bloku i czy da się być "swoim" będąc przybyszem i mieszczuchem? Od razu uprzedzę, że ten tekst należy potraktować z lekkim przymrużeniem oka, a moje osądy są moje i są absolutnie subiektywne.
Skąd szczekają psy, czyli wybieramy swoją wieś
Pewnie gdyby to była historia cokolwiek romantyczna, opowiedziałabym wam, jak to jechaliśmy na wycieczkę i zobaczyliśmy czarującą mgłę unoszącą się nad Wkrą albo Narwią. Z tej mgły wynurzałyby się obrysy żurawi i łosi, które na tych terenach dość łatwo spotkać. To byłby moment, w którym napisałabym, że w naszych sercach zagrała melodia z "Nocy i dni", a my poczuliśmy, że jesteśmy u siebie. Ale nie, za gwizdek tak nie było.
Mieliśmy dwoje dzieci, byłam w trzeciej ciąży i miałam pracę, której absolutnie nie lubiłam. Chodziłam tam za karę i wiedziałam, że po porodzie moja noga więcej tam nie postanie. Kluczowa była praca męża, szukaliśmy więc wsi z dobrym połączeniem kolejowym do stolicy. Znaleźliśmy ją bardzo szybko i łatwo, ale tu znów proza - okazało się, że w tej wymarzonej lokalizacji możemy co najwyżej podnająć składzik na drewno, a nie kupić dom.
Choć w obliczu wyznaczonego na Boże Narodzenie terminu porodu składzik byłby bardzo bajkowy, to jednak rzuciliśmy się na drugą stronę miasta, żeby znaleźć coś bardziej cywilizowanego. Było to o tyle rozsądne wyjście, że od tej drugiej strony było bliżej zarówno do moich rodziców, jak i do teściowej.
Wiedzieliśmy, że nie młodnieją i ta zaoszczędzona godzina drogi może się kiedyś przydać. No i przyjechaliśmy tu, gdzie w tym momencie siedzę. Dom ma ponad 70 lat, ale dużą działkę otoczoną z dwóch stron lasem, z trzeciej jest pole, jedni sąsiedzi - sielsko. Zostaliśmy.
Wielkie plusy życia na wsi
Wyprowadzka, poza powiększającą się rodziną miała jeszcze kilka powodów. Nasze najstarsze dziecko miało iść do pierwszej klasy, a szkoła rejonowa w Warszawie była molochem, do którego nie chcieliśmy go zapisywać. Potrzebował mniejszej placówki. Średni syn od urodzenia chorował na astmę i brał mnóstwo leków na stałe, ataki pojawiały się przynajmniej raz w tygodniu. No i niemowlę, które miało się za chwilę pojawić. W 40 m2, którymi dysponowaliśmy dotąd, ciężko byłoby się komfortowo pomieścić.
Po przeprowadzce odstawiliśmy zgodnie z zaleceniem pulmonologa "na próbę leki" średniego. Miał 4 lata i dokładnie tyle brał sterydy. Dziś ma 11 lat i od 7 nie miał żadnego ataku astmy. Spodziewaliśmy się, że jego zdrowie ulegnie poprawie, ale nie wzięliśmy pod uwagę tego, że astma zniknie. Wiejska szkoła okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie jest szczególnie mała, bo uczy się w niej ponad 500 uczniów, ale lekcje są od rana, a nie na trzy zmiany. Jest wystarczająco kameralna, aby z nauczycielami mieć dobry kontakt i wiedzieć, co się dzieje.
Kiedy się wprowadzaliśmy, nie znaliśmy tu nikogo. Nawet jednej osoby. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy częścią naprawdę fajnej społeczności. Trochę tu "tubylców", trochę przybyszy, ale ogólnie - bardzo otwarci życzliwi ludzie. To taka wygrana na loterii życia.
Trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszędzie tak jest i można trafić do dokładnej przeciwności. Plusem jest podwórko, na które można bezpiecznie wypuścić przedszkolaka, nawet jeśli akurat pracujemy. Latem rozstawiamy basen, trampolinę i mamy gdzie wytrzepać dywan, albo usiąść rano z kawą w piżamie. Nie musimy się martwić o miejsce parkingowe. Ale życie na wsi to nie jest czysta sielanka.
W czasie pandemii dziękowaliśmy sobie za tę decyzję. Nie tylko nie wchodziliśmy sobie na głowy, ale też mogliśmy swobodnie oddychać. Lekcje przyrody odbywaliśmy w lesie, tak samo zresztą jak WF. Przyroda dawała nadzieję, że będzie jeszcze normalnie.
Minusy życia na wsi, które wykończą mieszczuchów
Mamy ponad 1300 m2 podwórka - to super, ale nie da się uniknąć koszenia trawnika, przycinania krzewów, zimą trzeba wyjść wcześniej, żeby odśnieżyć, bo inaczej się nie pojedzie. Latem brakuje wody w kranie - przepompownia pamięta czasy bardzo dawne i nie wystarcza wody w upalne wieczory, więc nauczyliśmy się, że czasem trzeba się kąpać o 16:00, albo... będzie dzień świnki. A bywają dni, kiedy człowiek tak da się ponieść pracom w ogrodzie, że nie powinien iść do łóżka bez kąpieli.
Nie będę mówić o takich rzeczach, jak paliwo do kotła C.O. czy opróżnianie szamba, bo to, jeśli rozważacie przeprowadzkę na wieś, pewnie jest dla was oczywiste. Mniej oczywista może być za to walka z osami, które postanowią zagnieździć się pod podbitką dachową. Mówię od razu, strażacy nie pomogą, bo oni usuwają tylko gniazda, które są widoczne, nie bierze ich, że jesteście uczuleni. Nie bardzo wam też ktoś pomoże, jak piorun trafi w budynek gospodarczy, jeśli ten się nie zapali - sprawdzone info.
Pomogą za to sąsiedzi, jak trampolina przeleci w czasie wichury przez płot, blokując całą drogę. To też sprawdziliśmy, a mówimy zaledwie o dwóch pierwszych latach mieszkania na malowniczej mazowieckiej wsi. Minusem bardziej realnym jest za to brak światłowodu, który miał być już za chwilę, a od siedmiu lat go nie ma. Tak, to realny problem, zwłaszcza, jak pracuje się zdalnie, a latem telefony turystów biorą całkiem sporo z puli zasięgu.
Pediatra. Jest jeden na całą gminę. Pani doktor jest przekochana, ale dzieci jest bardzo dużo, a jej delikatnie mówiąc, od dłuższego czasu przysługuje emerytura. Jak szukacie komfortowego miejsca do życia z dziećmi - sprawdźcie, bądźcie mądrzejsi od nas. Szkoła dzieci jest ponad 8 km stąd, ale to nie problem, bo jest autobus, który je tam dowozi, tylko przedszkolaka trzeba samodzielnie dostarczać i odbierać, potem luzik.
Czegoś nam brak, czegoś pięknego
Litania problemów pierwszego świata mogłaby ciągnąć się w nieskończoność. Bo przecież my, jako naród, uwielbiamy narzekać, nawet jeśli niekoniecznie ma to sens. Ale dziś wieś nie jest taka całkiem odcięta od świata. Przez większość czasu jednak możemy pracować z domu. Możemy w każdej chwili wyskoczyć do lasu czy na kajaki. W miejscowości gminnej mamy kino, w GOK-u więcej zajęć dodatkowych, niż jesteśmy w stanie ogarnąć. Coraz więcej jest chodników i ścieżek rowerowych. Bywa, że latem po prostu żal nam wyjeżdżać, bo tu jest dobrze.
Po kilku latach mogę powiedzieć, że częściej niż w mieście musimy wsiadać tu do auta, żeby wybrać się na spacer w ciekawe miejsce, bo u nas jest w lewo, albo w prawo. Wszędzie ładnie, ale w końcu się nudzi. Nie można sobie zamówić z taką swobodą, jak w dużym mieście jedzenia z dostawą, bo dowożą tu tylko dwie pizzerie, więc jeśli macie ochotę na kuchnię tex-mex - to trzeba do takiej restauracji pojechać.
Czy wybralibyśmy ponownie wieś? Tak. Z całą pewnością. Świeże powietrze, bliskość natury, możliwość chodzenia boso po trawie i śniegu, ogród, na który ciągle zmienia się pomysł... Plusy też mogę wymieniać tygodniami.
Wieś nie jest dla każdego, to na pewno. Nie da się tu po pracy po prostu usiąść na kanapie. Piachu do domu nosi się więcej niż w bloku, zwłaszcza, jak wpadniecie na taki pomysł, jak my i zamiast piaskownicy zrobicie dzieciom plażę.
Trzeba się nauczyć naprawiać różne rzeczy, o których w bloku się nie myśli. W zamian można poczuć się wolnym, zbliżyć się na nowo do przyrody, ba, nawet jeść własne marchewki i jajka od swoich kur. Jak to was nie przekonuje, to już nic nie przekona ;)
Zobacz także:
Zarabiamy 11 tys. złotych. Nie odkładamy ani złotówki, nie mamy z czego
ZUS przypomina: „Złóż wniosek, bo stracisz 800+”. Zostało niewiele czasu
Mama Pięcioraczków padła ofiarą oszustwa. Dominika ostrzega innych
Polub PortalParentingowy.pl na Facebooku i bądź z nami na bieżąco