14-latek zadzwonił w nocy na policję. Tematem zgłoszenia były niepokojące wiadomości od jego 12-letniej koleżanki. Dziewczyna w SMS-ach pisała, że ma zamiar popełnić samobójstwo.Na Komendę Miejską Policji w Siedlcach około godziny 1:30 w nocy zadzwonił 14-letni chłopiec. Martwił się o swoją koleżankę, z którą rozmawiał przez SMS-y. Pisała w nich, że chce popełnić samobójstwo.
Dane Komendy Głównej Policji mówią o 843 próbach samobójczych wśród osób poniżej 18. roku życia, z których 116 zakończyło się śmiercią. Najmłodsze dziecko, które zmarło, miało 8 lat. Jakie są przyczyny tego, że próby samobójcze podejmują coraz młodsze osoby? Na co powinni na co dzień zwracać uwagę rodzice, by skutecznie zapobiegać działaniom autodestrukcyjnym u swoich dzieci? Czy w Polsce istnieje odpowiedni system profilaktyki samobójstw? O tym i innych problemach rozmawiałam z Izabelą Marchwińską, psychologiem i psychoterapeutą z poradni Psyche w Warszawie. Dużo się ostatnio mówi, że jest coraz więcej prób samobójczych dzieci, obniża się też próg wiekowy. W 2020 roku najmłodsze dziecko, które zmarło śmiercią samobójczą, miało 8 lat. Jakie są wg Pani główne czynniki, które sprawiają, że zabijają się coraz młodsze osoby? Sporo mówi się o liczbach samobójstw, statystykach, ale bardzo mało mówi się o czynnikach, jakie do nich doprowadzają, a tym bardziej o rozwiązaniach, których nie ma. Ostatnio było głośno o tym, że psychiatria dziecięca leży - delikatnie to ujmując. O tym, że są bardzo duże kolejki do poradni - o tym się mówi, ale za mało tłumaczy się, co robić, jak można działać. Trudno wyróżnić jeden czynnik - na pewno część z przyczyn to te, które powtarzają się od 20, 30 lat. Te związane ze stresem, strachem przed szkołą, utrudnionymi kontaktami z rówieśnikami. To, co nowego pojawiło się w ciągu ostatnich dwóch lat, to pandemia - i z nią związany wzrost lęku dzieciaków. Zdalna edukacja, izolacja, jeszcze bardziej utrudnione kontakty z rówieśnikami. Kiedyś kontaktów na zewnątrz, poza domem, było więcej. Nawet jeśli dzieci rozmawiały przez komórkę, internet - to jednak te aktywności z rówieśnikami na podwórku były takim rodzajem "szczepionki" na inne trudności. Młode osoby mogły się uzewnętrznić, czuły zrozumienie - teraz tego bardzo zabrakło. Znaczenie ma też lęk o zdrowie - przychodzą do mnie pacjenci, którzy mają duże problemy w tej kwestii. Nawet jeśli ich to personalnie nie dotyczy, to wiele osób straciło członków rodziny - dziadka, babcię, a nawet rodziców z chorobami współistniejącymi i ta śmierć ich bardzo dotknęła. Jednak pandemia jest tylko czynnikiem spustowym - jak każda sytuacja kryzysowa. Czy pandemia mogła zweryfikować trwałość pewnych relacji, więzi z rodzicami? Kiedy rodziny zostały niejako "zmuszone" do przebywania ze sobą i zabrakło tej "szczepionki" o której Pani mówiła, dzieciom zabrakło kontaktu z rówieśnikami i nagle się okazało, że gdy tego nie ma, jest pustka, nie ma pewnych "protez"? Nie ma wentyla, gdzie napięcia mogą znaleźć ujście. Kiedy spędzamy więcej czasu w gronie nawet bliskich sobie osób, te napięcia, które wcześniej się pojawiały, stają się nie do zniesienia. Bo dziecko nigdzie nie wychodzi - nie ma ucieczki od pewnych kwestii. Rodzice są też w trudnej sytuacji, bo jeśli mają jakiś problem, to często nie mają warunków porozmawiać o tym bez obecności dziecka. A wiemy, jak bardzo rozmawianie o wielu poważnych kwestiach przy dzieciach może się na nich źle odbić. Dziecko nie potrafi unieść tego ciężaru. Kryzysowa sytuacja jest sprawdzianem naszych mechanizmów przystosowawczych, radzenia sobie, naszych zasobów, wzorców, które mamy i wartości, bo musimy napięcia udźwignąć 24 godziny na dobę. Mam nadzieję, że dzieciaki teraz na dłużej wróciły do szkoły i mają gdzie to napięcie rozładować, ale to, co przyczyniło się do rozwoju problemu, to efekt tego, że byliśmy za długo razem, a nawet bycie z najlepszym przyjacielem 24 godziny na dobę przez rok czy więcej może powodować duży kryzys. Pandemia oprócz tego, że sama w sobie może napawać lękiem, dodatkowo spotęgowała wszystkie dotychczasowe problemy ludzi. Tym bardziej, jeśli dzieci czy rodzice mają dodatkowe problemy natury psychologicznej, wtedy jeszcze trudniej znieść takie warunki. Dużo się też mówi - i u dzieci, i dorosłych - o nasileniu różnego rodzaju problemów psychicznych w ciągu ostatnich dwóch lat. Kiedyś dzieciaki zgłaszały się z powodów społecznych - nadpobudliwości, agresji w szkole, wiele problemów wynikało z relacji z rówieśnikami. A teraz te kontakty są ograniczone i dzieciaki mówią, że walczą z samotnością, z bezsensem życia, że nie mają motywacji, nie wiedzą, po co żyć i po co się uczyć w takich warunkach. Już nie mówiąc o stałych tematach, związanych z kryzysem klimatycznym i stanem środowiska, to jest bardzo popularne u dzieci, które mają dużą świadomość. Ale pojawia się też kwestia tolerancji ich jako "innych", kiedy budzi się identyfikacja płciowa. Czy też kwestie przemocy seksualnej lub fizycznej i psychicznej w rodzinach dysfunkcyjnych - to też bardzo ważny czynnik. W jakim stopniu wzrost liczby samobójstw wśród dzieci jest związany z psychicznym funkcjonowaniem dorosłego społeczeństwa? Bez zdrowych i zaopiekowanych rodziców trudno o zdrowe i zaopiekowane dzieci. To jest sedno problemu. Bo to jeden organizm - rodzina to naczynia powiązane, więc jeśli jeden element nie działa, to przestaje funkcjonować całość. Jeśli wzrasta liczba prób samobójczych wśród dzieci i nastolatków - to jest wołanie "jestem, zobacz mnie, proszę cię o miłość". Ale jeśli tych zasobów nie ma u dorosłego, dziecko nie otrzymuje wsparcia, którego tak bardzo potrzebuje.. Kryzys u rodziców powoduje, że kryzys u dzieci jest jeszcze bardziej pogłębiony. Ze względu na swój naturalny rozwój psychologiczny dzieci nie mają jeszcze takiej świadomości i sposobów radzenia sobie ze swoimi emocjami, które czasem są dla nich trudne, niezrozumiałe i nienazwane. Rodzice bywają w trudnej sytuacji, nie mają wsparcia psychologicznego i socjalnego czy społecznego, często teraz ich relacje też uległy pogorszeniu. Proszę sobie na przykład wyobrazić członka rodziny, który ma problem alkoholowy i przestaje wychodzić z mieszkania. Nawet jeśli stara się nie pić w domu, to i tak napięcie jest obecne i jego problem wróci, jeśli nie ma wsparcia ośrodka zajmującego się uzależnieniami. To są naczynia powiązane.Brak wsparcia zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, będących w sytuacji kryzysu psychiczego czy spadku możliwości funkcjonowania, wiąże się też z załamywaniem wzorców rodziny. To jest bardzo ważne - ponieważ zwiększa się ilość, ale spada jakość kontaktów między dziećmi a rodzicami. Przy większym obciążeniu funkcjonowanie rodziny może ulec załamaniu i dzieci będą bardziej narażone na zachowania suicydalne. Jakie miałaby pani rady dla rodziców dzieci i nastolatków – na co powinni zwracać uwagę na co dzień? Co jeśli rodzic ma dobre chęci, ale nie ma narzędzi i nie wie, jak pomóc swojemu dziecku? Co powinno rodzica zaalarmować w zachowaniu dziecka i nastolatka, żeby zapobiegać autodestrukcyjnym zachowaniom? Czynników, które wywołują u dziecka większą podatność na targnięcie się na życie, jest wiele, od społecznych po osobowościowe i genetyczne. Uwaga powinna być zwrócona na zapobieganie, a nie leczenie. A zapobiegać możemy, tworząc dobrą relację z dzieckiem: potrafimy rozmawiać na każdy temat, tworzymy relację otwartości. Pokazujemy, że możemy sobie poradzić z jakimś problemem - już wcześniej, zanim będziemy mieć podejrzenia, że dziecko może chcieć targnąć się na życie. Musimy pokazać, że dajemy sobie radę z informacjami, jakie otrzymujemy od dziecka - że to nie jest coś, co nas przeciąża, co jest dla nas trudne, tylko że jesteśmy otwarci. Może czasami nie zrozumiemy - i nawet dobrze jest pokazać naszą słabość, że nie rozumiemy - ale chcemy zrozumieć i chcemy wiedzieć. Więc tą podstawową profilaktyką powinno być umiejętność budowania dobrej komunikacji między dziećmi i rodzicami. To jedna kwestia, a druga - umiejętność budowania więzi między dziećmi a nauczycielami. To kolejny rodzaj relacji, w której dzieci bardzo długo przebywają, nieważne czy w szkole, czy online. Mam wrażenie, że szkoła jest nastawiona na informację, przekazywanie wiedzy, a nie na budowanie relacji. A ponieważ nauczyciele tak dużo czasu przebywają z dzieciakami, to powinni też umieć budować relacje, które stwarzają poczucie bezpieczeństwa, tak jak w rodzinie, i które umożliwią dzieciom przekazanie informacji o rzeczach potencjalnie niepokojących. Przechodząc do drugiej części pytania: jeśli dziecko się izoluje, to już powinien być pierwszy sygnał alarmujący dla rodziców. Bo może izolować się nie tylko od rówieśników, choć na to też trzeba zwracać uwagę, ale i od nauczycieli. Mówiono już o zjawisku, że "dzieci znikają". Już nie: "nie pojawiają się na zajęciach" - są, ale wyłączają kamerki. Kolejną kwestią jest zaangażowanie dziecka w życie szkolne. Spotkałam się z mamą, która, żeby “wesprzeć” dziecko, angażowała inne osoby, które potwierdzały obecnoś dziecka na zajęciach, aby dziecko mogło robić co chciało, bo było przciążone i w kryzysie. To tylko pogłębiało kryzys, bo pogłębiało izolację. Warto zachęcać dzieci do podejmowania przyjemnych aktywności. Często dzieci, które mają myśli autodestrukcyjne, nagle zaczynają rezygnować z rzeczy, które wcześniej sprawiały im radość, albo zaniedbują siebie. Nagle przestaje być dla nich ważne, w co się ubiorą, czy się umyją, czyli podstawowe rzeczy dotyczące higieny. Kolejne kwestie, na które rodzic musi zwrócić uwagę, to jedzenie - nadmiernie albo zbyt małe, spanie w ciągu dnia. Bo kiedy dziecko w nocy siedzi przed komputerem, idzie spać nad ranem, w ciągu dnia odsypia, nie jest też w stanie uczestniczyć choćby w spotkaniach ze znajomymi. Inne czynniki alarmujące to zamknięcie się w sobie, spadek koncentracji, pojawiające się niespodziewane różnice w ocenach w szkole. Tu powinni być czujni i rodzice, i nauczyciele: jeśli dziecko wcześniej miało dobre czy dostateczne wyniki, a one spadają, to powinno to wzbudzić zainteresowanie u dorosłych. Dzieci też bardzo niechętnie dzielą się przemyśleniami, więc nie liczyłabym, że od razu powiedzą o tym, jak się czują, chyba że mamy z nimi bardzo dobry kontakt. Poza tym dzieci przeżywają depresję inaczej, niż dorośli. Często wygląda to na odwrót - mogą być cyniczne, zabawne, zakładać maskę, i z pozoru może wyglądać, że wszystko jest w porządku. Dopiero nasza praca i zauważenie, że nagle stały się cyniczne, a nie były, może pomóc dojść do tego, co jest pod spodem. Bo my możemy widzieć złość, a pod spodem będzie lęk, smutek, przygnębienie. Trzeba zatem próbować dotrzeć w głąb, bez powierzchownej oceny? Dobrze byłoby, żeby nauczyciele i rodzice mieli odruch refleksyjności i spojrzeli na zachowania dziecka jako na objaw z głębszą przyczyną? Zwłaszcza jeśli mówimy o nastolatkach - to jest często mylone z buntem. Nastolatek może być bardziej krytyczny, drażliwy wobec rodziców, narzekający albo niemówiący prawdy, poddenerwowany - ale to niekoniecznie musi być bunt. Jeżeli mamy wątpliwości - bo rodzice mogą nie być specjalistami, ale mogą być czujni. Jeśli coś nas martwi, to potraktujmy to poważnie. To może być bunt - ale czemu na wszelki wypadek nie poradzić się specjalisty. A co sądzi Pani o rozwiązaniu skandynawskim? W Finlandii i Danii od początku edukacji w szkołach uczniowie mają tzw. lekcje empatii. Dzieci uczą się na nich o emocjach, o tym, jak mogą się czuć oni i inne osoby. Myślę, że to jest bardzo dobre. To nie jest bezpośrednio dotknięcie problemu samobójstw, ale jest rozwijaniem zasobów dzieci, żeby sobie poradzić z trudnymi emocjami. Zawsze mówię o trzech warstwach opieki nad pacjentami. Pierwsza - wszystkim osobom dajemy możliwość pracy nad zasobami, które nam pomogą radzić sobie z kryzysowymi sytuacjami w życiu. Druga warstwa dotyczy grupy ryzyka, z którą trochę inaczej powinniśmy pracować, i wreszcie trzecia warstwa - to indywidualna praca z konkretnymi osobami, o których wiemy, że już mają zidentyfikowany problem. To, o czym pani mówi, znajduje się w pierwszej warstwie i jest bardzo ważne, niestety w Polsce tego nie ma. Nawet na godzinach wychowawczych nie ma, z tego co wiem, poruszanych takich informacji. Chyba że dzieci specjalnie wyrażą takie życzenie, to na prośbę takie zajęcia są przeprowadzane. Spotkania z psychologami, nauka radzenia sobie w relacjach, to jest niezwykle cenne i powinno być obecne. Są też inne pomysły, z Hiszpanii i Portugalii, w których chodzi o zabezpieczenie ewentualnych czynników ryzyka, nim one wystąpią. Wiem, że w metrze na stacjach funkcjonują specjalne szyby osłaniające tory w miejscach, gdzie dochodzi do samobójstw. To samo mogłoby być w szkołach. Dzieci nie powinny mieć dostępu do leków. Największym czynnikiem ryzyka są środki przeciwbólowe, które są ogólnodostępne, i tu uczulam też rodziców. Niestety, dzieciaki zbierają opakowania. I jeszcze jedną kwestią są idole. Tzw. Efekt Wertera, związany z naśladowaniem osób, które są idolami, i o których, jeśli mają kryzys suicydalny, to od razu świat huczy. Dzieciaki kierują się tym, zwłaszcza że mamy kryzys autorytetów, więc wchodzą w ten trend, co zwiększa ryzyko aż o 50 procent. Trzeba więcej mówić o tym, jak mediach, które dziecko pochłania w niekontrolowany sposób, są publikowane informacje o sposobie śmierci, bo to doprowadza do pogłębiania się kryzysu. Prasa musi odpowiedzialnie podawać szczegóły, prawda? Dobrym przykładem jest serial "13 powodów", w którym twórcy całkowicie zlekceważyli zalecenia specjalistów psychiatrii i terapeutów, jakich scen i informacji powinno się unikać. A dzieciaki to chłoną, podczas gdy - mówiąc prosto - nie mają jeszcze wyrobionego swojego zdania, nie umieją rozgraniczać, co jest dobre, co jest złe. Jeżeli mówimy o dzieciach poniżej jedenastego roku życia - one nie mają nawet świadomości, czym jest śmierć, to jest dla nich często nie ostateczny "koniec wszystkiego", ale "poradzenie sobie z problemem". Jeśli informacje są podane na tacy, to dzieci mają gotowy przepis na "rozwiązanie problemu". I jeszcze samo to, czym może być problem dla dziecka, jest ważne. Bo dla dzieci "problem" to zupełnie co innego, niż dla dorosłych. Coś, co dla nas nie jest problemem, dla nich może być katastrofą. To, że ktoś ich zignorował podczas rozmowy, nie zalajkował na Facebooku zdjęcia, które wrzucili, albo na dodatek je skrytykował. Myślę, że dodatkowym problemem może być jeszcze system szkolny, nastawiony na oceny i osiągnięcia, a nie rozwój zainteresowań. Przemęczenie kolejnymi kursami pozaszkolnymi bez zadbania o warstwę psychiczną też nie pomaga. Każda skrajność jest zła - z jednej strony mamy dzieci, które są emocjonalnie zaniedbane, którymi się nikt nie interesuje, według zasady "rób co chcesz, mnie to nie interesuje, bylebyś zaliczał". Tu jest problem, bo jaką to dziecko ma mieć motywację do nauki, do czegokolwiek. Więc może pojawić się znudzenie, pustka, a to rodzi myśli samobójcze. Z drugiej strony są rodzice, którzy wymagają za dużo, szkoła się oczywiście też do tego przykłada, i jest nadmierny nakład obowiązków - wtedy dziecko nie wie, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na nie samo, na jego potrzeby. Rodzą się myśli "nie ma mnie, nic nie znaczę" - i pojawia się kryzys. Ale z trzeciej strony są osoby, które rodzice wychowują pod kloszem. Wydawałoby się to fajne, ale życie im dalej, tym jest bardziej stresujące, więc warto dzieciom pozwalać na stresowanie się na ich poziomie, żeby później umiały się zmierzyć z coraz większymi wyzwaniami życia bez przeżywania kryzysów. Chowanie pod kloszem i dawanie wszystkiego na tacy nie wzmaga poczucia bezpieczeństwa.Więc z jednej strony elastyczne ramy - żeby dziecko miało poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej strony możliwość zmieżenia się z życiem – rodzaj zrównoważonej szczepopnki na możliwość kryzysu, depresji i lęku. Czy zatem w Polsce da się zaadaptować, choćby z zagranicy, jakieś dobre systemowe sposoby zapobiegania samobójstwom? Obecnie obłożenie łóżek na psychiatrycznych oddziałach dziecięcych wygląda tak, że w najlepszym przypadku na jedno łóżko przypada 2 155 dzieci (województwo lubuskie), a w najgorszym - aż 14118 dzieci (województwo wielkopolskie). Podlasie od kilku lat w ogóle nie ma psychiatrycznego oddziału dziecięcego. Tej sytuacji miała zaradzić reforma opieki psychiatrycznej młodych z kwietnia 2021 roku. Minister Zdrowia zapewnia, że nowy system opieki psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży składa się z trzech poziomów referencyjności i w założeniu ma odciążyć szpitalne oddziały psychiatryczne. I poziom referencyjności to Ośrodki Środowiskowej Opieki Psychologicznej i Terapeutycznej. Mają one znaleźć się w wielu powiatach - docelowo ma ich być 600, póki co powstało około 140. Poradnie te powinny działać prewencyjnie, wyłapywać problemy na wczesnym etapie, ale póki co na Podlasiu, gdzie jest najbardziej dramatyczna sytuacja, nie powstał żaden. Jak pani ocenia tę reformę? Zacznę od tego, że w Polsce nie ma żadnego programu profilaktyki suicydalnej. To, o czym pani mówi, to jest radzenie sobie z latami zaniedbań, związanych z psychiatrią i psychologią dzieci i młodzieży. To, co się tworzy, to jest tylko pozór jakiegoś działania, i to jest tak minimalne, i tak rozwleczone czasowo, że szkoda mówić, szczególnie że ciągle nie ma na to pieniędzy, więc rozwój jest słaby. Ten trójwarstwowy sposób na poradzenie sobie z problemem nie jest systemowy. Dlaczego? Bo działa w zasadzie tylko na konkretne dziecko, a systemem jest - szkoła, rodzice, otoczenie. Poradnie czy ambulatoryjna opieka dzieci i młodzieży, potem skierowanie do psychiatry, następnie do szpitala - to rozwiązuje problem konkretnej osoby, kiedy się nią zaopiekujemy, ale ona wróci do systemu, a wtedy i jej problemy wrócą. Pomówmy o tym, co teraz istnieje: idziemy do poradni, jest jedna rozmowa rodzica z dzieckiem, razem z psychoterapeutą czy psychologiem dziecięcym - i na tym się kończy rola rodzica. Problemem jest to, czego brakuje, a jest za granicą: jednoczesna ingerencja w szkołach, nacisk na profilaktykę, na to, żeby nauczyciele mieli dużą wiedzę i umieli reagować.W szkołach za granicą jest czasem zespół specjalistów, którzy mają wiedzę o dziecku, dzielą się informacjami z rodzicami, i wtedy zapada decyzja, co z dzieckiem należy zrobić - jak pomóc jemu, albo - jak pomóc jego rodzinie. A jeśli nie rodzinie, to klasie, bo w klasie też może być problem. To, co jest w Polsce, nie jest systemowe, służy tylko odciążeniu szpitali, w których nie ma łóżek, a nie jest Narodowym Programem Zapobiegania Samobójstwom. Miałam wrażenie, że ta reforma to naklejenie zwykłego plastra na ropiejącą ranę, bez wcześniejszego oczyszczenia tej rany, bez prób zaleczenia problemu. Trzeba zacząć od rozwiązywania problemów rodzinnych, szkolnych, połączyć te naczynia razem. Co jeszcze mogłoby pomóc na pierwszym szczeblu? Był pomysł na stworzenie krajowej bazy danych na rzecz monitorowania i profilaktyki zachowań samobójczych. I to był fajny pomysł, tylko został źle zrozumiany, bo nie chodziło o zbieranie informacji o osobach, a o zbieranie danych o czynnikach ryzyka w Polsce. Oczywiście WHO wydaje takie informacje, poradniki ale one są ogólnoświatowe, a każdy kraj boryka się z trochę innymi kwestiami, zatem przekładanie modeli z innych krajów do Polski to jeszcze za mało, bo w Polsce mamy specyficzne dla naszego kraju problemy. W Polsce taka baza umożliwiłaby stworzenie rodzimych czynników ryzyka zachowań samobójczych, i dzięki temu można byłoby skutecznie im zapobiegać, i stworzyć coś, co sprawdzałoby się w polskich warunkach, jako realna pomoc dla naszych dzieciaków. Wtedy wiedzielibyśmy, jakie dziedziny wymagają uwagi. Mamy dane WHO - jest rodzina, jest szkoła, ale myślę, że w Polsce dochodzi na przykład jeszcze kwestia wiary, która w skrajnych przypadkach, w tych ortodoksyjnych odłamach, też powoduje ogromne problemy. Jest też kryzys autorytetów, dlatego u nas powinno to być dostosowane do potrzeb polskich, a nie innych krajów. I żeby to połączyć, powinniśmy mieć polską bazę. To też kwestia zbierania informacji przez policję, a to jest ogromny problem, bo nie wszystko tam trafia. Mamy dane od policji, a co trafia do baz danych tej instytucji? Tylko to, na co się zgodzą rodzice albo co ewentualnie przekaże szpital, dlatego podejrzewam, że statystyki u nas są zaniżone. Jeśli te wszystkie organy, z wymienioną wcześniej policją włącznie, nie będą współpracować, to nie zadziałamy na to, na co powinniśmy. Ale żeby od czegoś zacząć, to pierwszym elementem jest komunikacja: między dziećmi a rodzicami, szkołą, ośrodkami profilaktyki, pedagogami szkolnymi, to pierwszy filar. Drugi filar - to szkolenia, w każdym zakresie: od społecznych - dzieciaków, po komunikację rodziców i nauczycieli. Trzecia rzecz - to żeby pokazać dzieciom, że proszenie o pomoc nie jest niczym złym. Bo dzieci nie potrafią prosić o pomoc. Bywa to też oceniane jako coś, co je etykietuje, jest ich problemem, a to przecież tak naprawdę jest wyrażenie siły tego dziecka. I znowu dochodzimy do mentalności Polaków, którzy nie proszą o pomoc, zatem dochodzą tu kwestie społeczne. Trzeba zbadać polski system, żeby móc do niego dostosować program, a tego brakuje. Ten cały program reformy to odciążenie szpitali, a nie realna pomoc, i tak naprawdę trzeba by to było obrócić do góry nogami, bo nie da się brudnej rany leczyć plastrem. W kwietniu Ministerstwo Zdrowia ogłosiło konkurs na "Centra wsparcia dla dzieci i młodzieży oraz dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym". Zwycięzca miał otrzymać pięcioletnie finansowanie. Telefon Zaufania dla dzieci i młodzieży, prowadzony od 13 lat przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę pod numerem 116 111, wystartował w tym konkursie. Ministerstwo Zdrowia przyznało projektowi fundacji aż 22,5 na 24 punkty. Resort nie wyłonił jednak zwycięzcy, a konkurs unieważnił. Ministerstwo edukacji ogłosiło za to uruchomienie swojej linii telefonu zaufania. Poprowadzi ją katolicka fundacja Auxilium. Już teraz dziennikarze dowiedli, że dzwoniące tam dzieci otrzymują "pomoc" w rozumieniu ortodoksji katolickiej. Dziennikarka Wirtualnej Polski wcieliła się w piętnastolatkę w niechcianej ciąży. Od operatorki linii usłyszała, że nie może dokonać aborcji, bo to grzech, i że ma się modlić do Boga. Jeśli nie telefon zaufania, to ja się pytam - gdzie te dzieci mają uderzać? Dziecko nie pójdzie samo do poradni, tym bardziej że zgodnie z prawem psycholog potrzebuje zgody rodziców na zwykłą rozmowę. A zgody rodzica może nie być, jeśli na przykład mamy rodzinę, która jest w jakiś sposób źle funkcjonująca. Z telefonu dziecko może skorzystać bez zgody, więc jeśli odcinamy taką prostą drogę, to pozostawiamy dziecko bez pierwszej pomocy, one powinny być dostępne, i to powinien być punkt obligatoryjny. Tym bardziej że wszyscy wiedzą, włącznie z rządzącymi, że mamy kryzys psychiatryczny dzieci, a odłączanie pierwszej rzeczy, do której one mają dostęp, jest katastrofa. Nawet ośmiolatki mają już komórki, i fajnie byłoby, żeby miały możliwość szukania pomocy. I jeszcze jedna rada dla rodziców na koniec - wiem, że to wszystko jest trudne, informacji jest dużo, nie wszystko da się zapamiętać, ale dobrze byłoby, jakby zapamiętali, żeby rozpoczynać z dzieciakami rozmowę od "Kocham cię".W tych instytucjach można znaleźć pomoc: Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie "Niebieska Linia": 800 12 00 02 (czynny całą dobę, 7 dni w tygodniu) Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111 Telefoniczne Centrum Wsparcia: 800 70 2222 Mailowe wsparcie psychologiczne Kampanii Przeciw Homofobii: [email protected] Mailowe wsparcie psychologiczne Lambdy Warszawa: [email protected] Lista psychologów i psycholożek rekomendowanych przez Kampanię Przeciw Homofobii: https://kph.org.pl/pomoc/pomoc-psychologiczna/ Mailowe wsparcie dla chrześcijan LGBTQ "Wiara i tęcza" [email protected] Telefon Zaufania Grupy Ponton - edukatorów seksualnych, działa w każdy piątek od 16:00 do 20:00 pod numerem 22 635 93 92. Źródła: statystyka.policja.pl, onet.pl, mamadu.pl, focus.pl, sledztwopisma.pl, oko.press, gov.pl, kobieta.wp.pl