Kto pójdzie siedzieć za śmierć Mareczka? Ujawniono skandaliczne warunki, w jakich przebywały dzieci
Ogrom tej tragedii nie pozwala się z nią pogodzić. 4-letni Mareczek utonął w zbiorniku na placu zabaw przy przedszkolu, do którego uczęszczał. Choć prokuratura nikomu jeszcze nie postawiła zarzutów, nie ma wątpliwości - zawinili dorośli. Tam, w zabierzowskim przedszkolu, wiele rzeczy było z kartonu sklejonego na ślinę. Cud, że wcześniej nie doszło do wypadku.
Grozę budziły już informacje o ilości opiekunek sprawujących pieczę na 59 przedszkolakami. Informacje o paździerzowej płycie, która leżała na włazie, czy informacja, że właściciel przedszkola nie miał pojęcia o tym, że w zbiorniku jest woda. Z każdym dniem wychodzą kolejne nieprawidłowości.
Zbiorników było więcej
Jak wynika z kontroli przeprowadzonej przez Małopolskie Kuratorium oświaty, na placu zabaw, gdzie zginął Mareczek były aż cztery zbiorniki. Włazy do wszystkich znajdowały się pomiędzy sprzętami zabawowymi dla dzieci. Kurator Barbara Nowacka poinformowała, że zgłosi do prokuratury liczne zaniedbania, bo plac nie był bezpieczny dla dzieci.
Nierówny teren, sterczące konary drzew i zabawki bez atestu. Do tego wątpliwości kuratorium budzi usytuowanie placu: w bezpośrednim sąsiedztwie drobi i stawu. Tak bawiły się przedszkolaki z Radosnych Nutek. Nadzór budowlany nie wydał zezwolenia na korzystanie z placu zabaw, bo nigdy nie wpłynął do niego wniosek o to. "Plac działał na dziko" - piszą media.
Szukanie kozła ofiarnego
Przedszkole Radosne Nutki to placówka niepubliczna, a to oznacza, że nie podlega tak ściśle rygorom kuratoryjnym jak placówki publiczne i samorządowe. Problem w tym, że ta, jak i wiele innych w Polsce pełni rolę publicznego przedszkola. W związek z rozporządzeniem, o zapewnieniu miejsc w placówkach dla każdego dziecka w wieku przedszkolnym, samorządy podpisują umowy z niepublicznymi placówkami i opłacają w nich pobyt dzieci, którym nie wystarczyło miejsc np. w przedszkolu samorządowym.
Problem w tym, że taki oddział zyskuje przywileje, ale wciąż nie jest dostatecznie kontrolowany. Barbara Nowacka wskazuje na samorząd, który współpracował z placówką. Jej zdaniem to właśnie władze gminy powinny sprawdzić, czy dzieci w tym miejscu są bezpieczne. Jednak buta, jaką wykazały się władze placówki, pokazuje, że zgodnie z przepisami, nikt nic na nich nie miał.
Wykorzystali lukę w przepisach
"Jako użytkownik tego terenu, czyli przedszkole Radosne Nutki, dopełniliśmy wszystkich obowiązków formalno-prawnych, żeby móc użytkować ten teren" – mówił Jerzy Śliwa, kierujący zespołem kryzysowym powołanym przez firmę prowadzącą przedszkole. Placówka dostrzegła lukę w przepisach i cynicznie ją wykorzystała.
"Przedszkole wystąpiło dwa lata temu, dostrzegając lukę w przepisach, do nadzoru budowlanego z prośbą o określenie, jaka instytucja nadzoruje tworzenie i funkcjonowanie placów zabaw. W odpowiedzi dostaliśmy informację, że nadzór budowlany reaguje wyłącznie w sytuacjach wypadku" - dodał. Nikt z przedszkola nie dostrzegł tego, co widać było gołym okiem - miejsce to nie nadaje się na plac zabaw.
Opiekunki nie miały uprawnień
To, co przeraża jeszcze bardziej to fakt, że z 5 osób, które w placówce były zatrudnione jako opiekunki, tylko jedna miała wszystkie wymagane do pracy z dziećmi uprawnienia. Cytowany przez PAP Śliwa, wbrew medialnym doniesieniom przekazał, że w chwili wypadku opiekę nad 59 dzieci sprawowało pięć kobiet. Kiedy zauważyły zniknięcie chłopca, jedna z nich od razu zadzwoniła pod 112. Dla Mareczka było jednak za późno, mimo trwającej 40 minut reanimacji, dziecka nie udało się uratować.
Trudno zachować spokój, myśląc o tej sprawie. Za butę, krnąbrność, opieszałość i niedopatrzenia dorosłych, 4-latek zapłacił najwyższą cenę. Jak mówił pan Krzysztof, dziadek Mareczka w czasie zorganizowanego przez placówkę spotkania z rodzicami: "Za miesiąc, za rok, państwo zapomnicie o tym, a my będziemy z tym musieli żyć....".