Lekarz uznał, że symuluje. Pawełek już nigdy nie wróci do pełnej sprawności
Dramat tej rodziny trwa od pięciu lat. To wtedy 13-letni wówczas Paweł poczuł się źle w czasie wycieczki szkolnej. Chłopiec miał wszczepioną zastawkę odprowadzającą płyn mózgowo-rdzeniowy. Na co dzień nie wpływało to na jego stan zdrowia, był zdrowym i pogodnym chłopcem.
Dzisiaj Paweł ma już 18 lat. Nie chodzi i nie mówi, wymaga ciągłej opieki rodziców. W tej historii zawiedli wszyscy — i nauczycielka, opiekunka na wycieczce, i lekarz, i pracownicy pogotowia.
Miała zadzwonić na pogotowie
Pawełek Rek chorował od dziecka. Miał wszczepioną zastawkę odprowadzającą płyn mózgowo-rdzeniowy. Zastawka przyjęła się dobrze, a Pawełek funkcjonował normalnie. Był pod opieką lekarzy i wszyscy byli uczulani na to, że chłopca trzeba obserwować.
Nauczyciele także. Zostali poinformowani, że jeśli chłopiec poczuje się gorzej, trzeba natychmiast wezwać pogotowie. A jednak tak się nie stało, kiedy chłopiec na szkolnej wycieczce poczuł się źle. Miał bóle głowy i wymiotował. Wychowawczyni postanowiła nie dzwonić na 112, miała, zamiast tego, poprosić jednego z kolegów Pawła, by odprowadził go do domu.
W drodze do domu chłopiec poczuł się jeszcze gorzej i stracił przytomność. Kolega wezwał do niego karetkę. Jednak Paweł nie otrzymał pomocy medyków od razu. Ta sprawa została nagłośniona w programie “Uwaga! TVN” i niedawno miała już swój finał w sądzie.
Lekarz uznał, że chłopiec symuluje
Wezwanie pogotowia nie powiodło się. Lekarz, chociaż mama Pawła poinformowała go, że dziecko ma wszczepioną zastawkę, zignorował całą sprawę. Odesłano ich z kwitkiem. W domu rodzice ponownie wezwali pogotowie ratunkowe, przyjechał ten sam lekarz, który wcześniej ich zignorował. W kartę pacjenta wpisał, że 13-late symuluje objawy i “udaje nieprzytomnego”.
Chłopiec był nieprzytomny już od jakiegoś czasu, ale lekarz dalej nie chciał go zabrać do szpitala. Dopiero interwencja rodziców zadziałała, ale personel karetki nie przejął się stanem Pawła. Nie włączyli sygnału, stawali na czerwonych światłach. W powolnym tempie dotarli do szpitala.
Tam okazało się, że jest już za późno — zastawka się zerwała. Konieczna była operacja, ale stan chłopca już był bardzo poważny. Doznał ciężkiego uszkodzenia mózgu. Z radosnego, energicznego 13-latka z dnia na dzień stał się niepełnosprawny. Nie mówił, nie chodził, nie miał kontaktu z otoczeniem.
Wyroki sądu dla lekarza i nauczycielki
Sprawa ma już swój finał w sądzie. Zarówno nauczycielka, jak i lekarz pogotowia usłyszeli zarzuty. Uznano ich za winnych narażenia chłopca na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Kilka dni temu odbyła się apelacja, ale Sąd Okręgowy w Rybniku utrzymał wyroki sądów pierwszej instancji. Lekarz został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz karę finansową w wysokości 10 tys. złotych. Nauczycielka Pawła ma wpłacić 4 tys. złotych na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Penitencjarnej.
Oboje muszą zapłacić nawiązkę na rzecz pokrzywdzonego Pawła: nauczycielka 5 tys. złotych, lekarz - 25 tys. złotych. Obecnie chłopak ma prawie 18 lat. Po pięciu latach intensywnej rehabilitacji jego stan trochę się poprawił. Rozumie, co mówią do niego rodzice, uśmiecha się, płacze, potrafi poruszać dłońmi i wydaje z siebie dźwięki.
Paweł nie wróci do sprawności
Jeszcze pięć lat temu Paweł był aktywnym chłopcem, świetnym uczniem, który kochał piłkę nożną. Niedopatrzenie nauczycielki i zachowanie lekarza zabrały mu zdrowie. Jolanta Budzowska, adwokatka rodziny Reków powiedziała przed kamerami “Uwagi! TVN”:
Lekarz nadmiernie wierzył we własne możliwości, własną wiedzę, własne umiejętności. Czasami nazywa się to syndromem Boga. Po prostu zabrakło pokory, zabrakło słuchania mamy, która wie i wyczuwa, jeśli chodzi o stan zdrowia dziecka, zwykle najwięcej.
Rodzice Pawła marzą, że chłopiec wróci do tego, jak było kiedyś, kiedy grał w piłkę, jeździł na deskorolce czy rowerze. Ale nie robią sobie nadziei. Chcą tylko, by ich syn znów zaczął mówić.
Zobacz także:
Tragedia pod Olsztynem. 11 psów rzuciło się na 7-latkę. Koszmar na wakacjach
Dzieci sprzedawały lemoniadę na ulicy. Straż miejska zjawiła się po sekundzie z groźbami
2-miesięczne dzieci ze żłobka nie były odbierane nawet na noc. Zgadniecie co to za kraj?