"W pewnym momencie zostajesz tylko ty, ten mały człowiek i miłość"
Tak czytałam w mądrych książkach. Tak mówiła mi też mama, siostra i przyjaciółka. Że endorfiny, oksytocyna, hormon przywiązania, te sprawy. Że kiedy tylko zobaczę dziecko, od razu zaleje mnie fala miłości i szczęścia. Tak wielka, że w niej utonę.
Bardzo w to wierzyłam. Dlatego byłam tak rozczarowana. Bo przez pierwsze dni na pewno nie porwała mnie żadna fala. Byłam na to zbyt oszołomiona, zmęczona, a przede wszystkim — przerażona.
Dzień, w którym zostałam mamą
Lubię wspominać ten dzień, bo w sumie cała ta historia była dość zabawna. Niedawno zaczął się 36 tydzień mojej ciąży, od miesiąca leżałam prawie całe dnie w łóżku. Najpierw na patologii ciąży, potem w domu. Oglądałam seriale i próbowałam dziubać na szydełku kocyk. To był czwartek, pamiętam, a ja czułam się wyjątkowo niekomfortowo.
Brzuch mi przeszkadzał, wydawało mi się, że już większy być nie może. Bolało mnie... chyba wszystko, ale najbardziej plecy. Pocieszałam się myślą, że już niedługo, bo w poniedziałek, zobaczę swojego syneczka. Miałam umówiony termin cesarki i spakowaną torbę.
Tego dnia mój mąż poszedł z kolegami na mecz, a do mnie przyjechała przyjaciółka, by dotrzymać mi towarzystwa. Weszła do mieszkania, od progu krzycząc, że zamówiła obiad i będziemy grać w planszówki. "Tylko dzisiaj nie ródź!" - dodała jeszcze, podając mi makaron. Po jedzeniu zadzwonił do mnie mąż. Zapytał, czy na pewno go nie potrzebuję. Kazałam mu iść na mecz i odpocząć.
10 minut później odeszły mi wody. Spektakularnie, jak w filmach. Po prostu wstałam, żeby iść do łazienki i chlup. Kolejne 10 minut później przyjaciółka już mnie wiozła na porodówkę, a ja próbowałam dodzwonić się do męża, że gdzie on jest?! Ja przecież tu rodzę!!!!
Nie poczułam tej fali
Może nie poczułam tej fali miłości i szczęścia, bo u mnie wyglądało to inaczej. Bo wszystko działo się w pośpiechu. Bo nie dostałam na ręce płaczącego noworodka, bo nie mogłam przystawić go do piersi. Może dlatego, że nie mogłam go zobaczyć aż do rana. A może dlatego, że potem był oddzielony szybą inkubatora.
Albo dlatego, że to zupełnie normalne, że czasami na to uczucie trzeba czasu. Ja nie poczułam go jeszcze przez jakiś czas. Nawet kiedy już byliśmy razem na sali i patrzyłam na te słodkie piąstki i mały nosek, kubek w kubek, jak u mojego męża, nadal czekałam na przeogromne szczęście.
Ale czułam głównie strach. Siedziałam na szpitalnym łóżku, wpatrując się w przezroczyste szpitalne łóżeczko na kółkach, w którym spał mój syn. Aż nagle otworzył oczy, rozejrzał się dookoła. Spojrzał prosto na mnie i... głośno czknął. A ja zaczęłam się śmiać. I zakochałam się na zabój.
To na pewno kiedyś przyjdzie
Żałuję, że nikt mi nie powiedział, że ta fala szczęścia wcale nie musi pojawić się od razu. I że mogę czuć całkiem inne emocje. Bo w końcu czy jest jakiś bardziej graniczny moment niż właśnie poród i pojawienie się dziecka?
Wydaje mi się, że w tej chwili czujemy wszystko. Oszołomienie, strach, radość, wstyd, żal, ból, szczęście, dumę, rozczarowanie. Czujemy tak dużo, że aż nie możemy się w tym połapać. Ale przychodzi taki moment, dosłownie ułamek sekundy, kiedy to wszystko gdzieś znika. Zostajesz tylko ty, ten mały człowiek, który patrzy ci prosto w oczy i miłość.
Żałuję, że nikt mi nie powiedział, że wszystkie emocje są w porządku. Więc teraz ja chcę powiedzieć to tobie: to jest naprawdę ok. A ty jesteś najlepszą mamą.
Zobacz także:
Pierwszy taki poród w Opolu. Dziecko urodziło się po francusku. Co to oznacza?
Dzień, w którym stałam się matką: "Zrozumiałam, że już nie ma dawnej mnie. I, że to żadna strata”
Z takim dzieckiem jest dużo roboty. Ale jego umiejętności są bezcenne