Millenialsi nie umieją wychować dzieci. Okręciły ich sobie wokół palca
Czasami myślę sobie: rzucić to wszystko i jechać w Bieszczady. Wtedy wyobrażam sobie ten pierwszy poranek, kiedy wyglądam przez okno swojej uroczej chatki i chłonę wspaniały widok.
Wspaniałe uczucie. Tyle że potem trzeba by było zmierzyć się z nieodśnieżonymi drogami, błotem, komarami, brakiem zasięgu, brakiem prądu i ogromną odległością od sklepu. Bardzo podobnie jest z macierzyństwem.
Wyobrażenia dotyczące macierzyństwa
Kiedy oczekujemy na dziecko, czujemy jego ruchy w brzuchu, wyobrażamy sobie te wszystkie wspaniałe chwile: przytulanie maluszka, całowanie jego słodkiej główki. Huśtanie na huśtawce, przytulanie, usypianie i karmienie.
I to, jakimi wspaniałymi matkami byśmy były. Wyrozumiałymi, ciepłymi. Takimi, które potrafią każdy problem załatwić jedną wspaniałą, głęboką rozmową. Takimi, które zawsze są z dzieckiem, zawsze gotowe, zawsze na posterunku.
A potem przychodzi nam zmierzyć się z rzeczywistością: nieprzespanymi nocami, bólem sutków, huśtawkami nastrojów (własnymi i dziecka). Rzucaniem jedzeniem w czasie rozszerzania diety i odrzuceniem podczas dojrzewania. Samotnością, złością, bezradnością, strachem.
Milenialsi mają złe wyobrażenie o macierzyństwie
Milenialsi (pokolenie Y, czyli urodzeni między 1980 a 2000 rokiem) swoje wyobrażenie o rodzicielstwie oparli na przekazach popkulturowych. W reklamach widziałyśmy uśmiechnięte mamy pięknych i spokojnych dzieci. W serialach — wyrozumiałe matki, które zawsze staną za swoimi dziećmi murem.
Swoje trzy grosze do tego koszyczka dodają media społecznościowe. Na Instagramie widzimy wspaniale urządzone wnętrza. W tych idealnie wysprzątanych pokojach piękne, czyste dzieci bawią się spokojnie naturalną, wegańską masą plastyczną domowej roboty.
Do tego jeszcze dochodzi ten wielopokoleniowy przekaz, który słyszymy od babć i cioć: "Macierzyństwo to największe szczęście dla kobiety. Przestań narzekać, my miałyśmy trudniej". I nawet jeśli ktoś czasami napomknie, że to poświęcenie, to od razu zostaje to stłumione komentarzem: "ale czego się nie robi dla własnych dzieci".
Czego się nie robi dla własnych dzieci
Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które tak bardzo stara się, by wychować dziecko z poszanowaniem dla jego emocji i uczuć. Pierwszym, które chce wychować szczęśliwego, a nie tylko porządnego człowieka.
Dlatego bardzo wiele robimy dla własnych dzieci. I bardzo chcemy zawsze zachować spokój, cierpliwość, pełną wyrozumiałość. Czasami jednak to jest bardzo trudne, bo kotłują się w nas zgoła inne emocje, wybuchamy, zdarza nam się podnieść głos albo ze zmęczenia pozwalamy dzieciom oglądać bajki cały wieczór.
Zderzenie obrazu uśmiechniętej, zadbanej i zorganizowanej mamy, który tworzymy w głowie, z tym, co same czujemy, powoduje bardzo dużo napięcia, wręcz frustracji. A wyrzuty sumienia towarzyszą nam niemal na każdym kroku.
Może to jest właśnie ta rzecz, której nie powinniśmy robić dla własnych dzieci. Nie powinnyśmy kreować wyobrażeń, perfekcyjnych obrazów, próbować dosięgnąć ideału. Zamiast tego skupmy się na tym, co wychodzi nam najlepiej: na kochaniu swoich dzieci z całej siły.
Zobacz także:
Nie mów do dziecka "uważaj". Pewni siebie rodzice używają innych zwrotów
Przestałam tam chodzić, bo nie mogłam na to patrzeć. Matki z placów zabaw są dziwne
Wystarczy jedno krytyczne słowo, by się załamali. Pokolenie płatków śniegu jest zupełnie nieporadne