"Pani Beato, nie możemy dłużej czekać". Tego dnia narodziłam się jako matka
"Nagła cesarka" te słowa będą mi brzmieć w uszach już na zawsze. Najpierw słyszałam je z korytarza oddziału patologii ciąży. Wtedy wiązały się z ogromnym zamieszaniem i poruszeniem wśród wszystkich pacjentek. Każda z nas wiedziała, że nagła cesarka oznacza, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Kiedy padło na mnie, w jednej chwili ogarnął mnie strach, jakiego nigdy nie znałam.
Do sali wpadło kilka osób, a lekarz powiedział: "Pani Beato, nie możemy dłużej czekać". Sekundę później podpisywałam dokumenty, w tej samej chwili ktoś mnie przebierał, ktoś inny mnie badał. A już za chwilę jechałam na szpitalnym łóżku na salę operacyjną. Ten moment pamiętam tak, jakbym na chwilę opuściła swoje ciało. Widzę siebie z góry, na tym łóżku, na tym korytarzu, pomiędzy biegnącymi pielęgniarkami.
Wygląda znajomo
Gdy mi ją pokazali, nie mogłam uwierzyć. Liczyłam na zaskoczenie, tymczasem moja córka wyglądała… znajomo. I właśnie to powiedziałam lekarzowi, gdy zapytał: "Podoba się, czy chowamy z powrotem?" . Miałam wrażenie, że znam ją już od dawna. To było wspaniałe uczucie. A potem okazało się, że nawet mimo tej naszej znajomości, kompletnie nie umiem się z nią obchodzić.
Moja córka była pierwszym noworodkiem, niemowlęciem i malutkim dzieckiem w ogóle, jakie miałam na rękach. I mimo iż przeczytałam wiele poradników i sumiennie uczęszczałam do szkoły rodzenia, to nie wiedziałam nic.
Bardzo chciałam karmić piersią, ale moje ciało i moje dziecko nie chciały ze sobą współpracować. Pierwsze dwie doby spędziłam na żonglowaniu noworodkiem od jednej do drugiej coraz bardziej bolącej piersi. I cieszę się, że mimo sugestii personelu, nie poddałam się. Już na trzeci dzień nagle wszystko zadziałało, a potem mleka miałam aż nadto i w końcu karmiłam moją córkę ponad półtora roku.
Ale pamiętam jeden moment, w którym położna próbowała mi pomóc z przystawieniem dziecka. Mała była głodna, płakała i nie potrafiła chwycić piersi. Pielęgniarka złapała ją za główkę i próbowała wcelować otwartą buzią w odpowiednie miejsce. A ta buzia bardzo wyraźnie protestowała. I powiedziałam wtedy: "Ona tak nie lubi, proszę jej tego nie robić". I wtedy mnie to uderzyło.
Nikt nie wie, ale matka wie
Ja naprawdę to wiedziałam. Wiedziałam, że to jej się nie podoba. Wiedziałam, dlaczego płacze. To było jak objawienie. Właśnie stałam się matką. Tą matką, która jako jedyna wie, czego jej dziecko potrzebuje, zanim jeszcze na nie spojrzy.
Najpierw to uczucie było obezwładniające, potem czułam satysfakcję i spełnienie. Takie spełnienie, którego po raz drugi doświadczyłam tylko po porodzie mojej drugiej córki i nigdy więcej. Ale w kilka tygodni później, gdy siedziałam w środku nocy podczas kolejnej pobudki, czując się najbardziej samotną osobą na świecie, zalało mnie kolejne związane z tym uczucie. Przerażenie.
Myślałam wtedy, że ona jest ode mnie całkowicie zależna. Trochę tak było, bo była ekstremalnym high need baby i uspokajała się tylko przy piersi. Świadomość, że to maleńkie życie, z którego powstania w moim ciele jestem tak niesamowicie dumna, tak bardzo zależy ode mnie, była trudna do zniesienia.
A z czasem, gdy z tygodnia na tydzień obydwie radziłyśmy sobie coraz lepiej, gdy czułam, że daję radę, chociaż mała bije wszelkie rekordy pobudek, karmień, pieluch, kolek i kompletnej nieodkładalności, przyszło następne i już ostatnie uczucie. Siła.
Macierzyństwo to najpotężniejsza siła
Dzień, w którym stałam się matką, to dzień, w którym narodziłam się na nowo. A właściwie moment, w którym rozpoczął się proces swego rodzaju przeistoczenia. Od kompletnie naiwnej ciężarnej, która miała na wszystko plan, i która nie potrafiła sobie poradzić, gdy ten plan runął, po coraz bardziej świadomą i coraz silniejszą matkę, która z trudem, ale skutecznie pokonywała każdy kolejny szczebel macierzyństwa.
Dzisiaj mam ich dwie, a druga zaskoczyła mnie nie mniej, niż pierwsza. Wychowywanie ich razem przyniosło kolejne wyzwania, kolejny strach, może łez i brak snu, którego już pewnie nigdy nie nadrobię. Ale teraz to poczucie siły jest jeszcze większe.
I chociaż czasem tęsknie za tą Beatą, która nie była matką, to dużo bardziej kocham tą, która matką jest. Bo jest silna i dla swoich dzieci może wstrzymać ziemię, jeśli zajdzie taka potrzeba. A przy okazji nauczyła się też walczyć o siebie i wie, że cokolwiek się nie wydarzy, to ona to ogarnie. Przecież ogarnia te dwie szalone istoty każdego dnia.
Zobacz także:
Jestem mamą. Moje dzieci to siła, to wiatr w skrzydła, to miłość do żadnej innej niepodobna
Dzień, w którym stałam się matką: "Zrozumiałam, że już nie ma dawnej mnie. I, że to żadna strata”
Takie porody można zliczyć na palcach jednej ręki. To cud, że Piotruś urodził się zdrowy